Niestabilna sytuacja polityczna w kraju i zagranicą – takie główne zagrożenia dla polskiego nieruchomości biurowych wskazali uczestnicy XIII edycji debaty „Inwestowanie w Nieruchomości”, która odbyła się 14. października w stołecznym Klubie Polskiej Rady Biznesu.

Choć w ostatnich latach nasz rynek biurowy bił rekord za rekordem, machina ta zaczyna powoli zwalniać. Widać to szczególnie na rynku stołecznym, który w najbliższych latach będzie borykał się z problemem nadpodaży powierzchni biurowej. Według szacunków agencji doradczych, w ciągu kolejnych 12 miesięcy na warszawski rynek może trafić nawet 650 tysięcy m kw. nowych powierzchni biurowych. Lada moment przekroczona zostanie magiczna granica 5 mln kw. Dziś odsetek pustostanów wynosi już 15,5 proc. i utrzymuje tendencję wzrostową. – Myślę, że w perspektywie 3-4 lat możemy spodziewać się pustostanów na poziomie 20-23 proc., bo jakoś nie potrafię wyobrazić sobie, aby wszystkie duże europejskie firmy nagle chciały przenieść swoje centrale do Warszawy. Nie zachęca do tego sytuacja polityczna nie tylko na krajowym podwórku - niektórzy nasi klienci wciąż wstrzymują się z inwestycjami ze względu na toczący się konflikt na Ukrainie. Może on zniknął z mediów, ale nie zniknął z rzeczywistości. Tam wciąż giną ludzie – przewiduje Daniel Puchalski, dyrektor działu obsługi gruntów inwestycyjnych agencji doradczej JLL.

Szeroko komentowana była również wypowiedź wiceprezesa Mariusza Morawieckiego, który po referendum w sprawie Brexitu zapowiedział, że chciałby ściągnąć na warszawski rynek biurowy przynajmniej część londyńskiego City. Sceptyczny był m. in. Maciej Wójcikiewicz, starszy dyrektor działu wycen w agencji CBRE. – Wiara w to, ze Londyn gdzieś się przeniesie jest płonna, inwestorzy z Azji i USA wciąż uważają go za wielkie centrum biznesowe o globalnym znaczeniu – mówił.

Inwestorzy wciąż „trzymają pauzę”

Niestety, mimo że minął już rok od zmiany ekipy rządzącej, wśród zagranicznych inwestorów wciąż utrzymuje się niepewność co do sytuacji politycznej w naszym kraju. Słychać to było chociażby na niedawnych targach inwestycji nieruchomościowych EXPO REAL W Monachium, które odbywają się tradycyjnie na początku października. – To były pierwsze targi, podczas których częściej niż z pytaniami o możliwość współpracy stykałem się z głosami "nie musimy, nie spieszymy się, poczekamy". To nie były jednostkowe przypadki - mówili tak nawet ci, którzy już tu inwestowali i inwestują –  komentował Marek Koziarek, dyrektor zarządzający departamentem finansowania nieruchomości komercyjnych w Banku Pekao S.A. – Postawa wyczekująca utrzymuje się. Mieliśmy już prawie dopięte dwie transakcje, ale po obniżeniu Polsce ratingu przez międzynarodowe agencje ratingowe inwestorzy wycofali się. Teraz w Monachium usłyszeliśmy od nich, że jeszcze czekają i upewniają się, że jest bezpiecznie – mówiła Hanna Milczarek, dyrektor inwestycyjny w AXI Immo. Z podobną sytuacją miał do czynienia Daniel Puchalski: – Na początku roku trzy obsługiwane przez nas trzy duże fundusze brytyjskie zamroziły działalność w Polsce na sześć miesięcy, w czerwcu okres ten przedłużono na kolejne pół roku. Dziś wygląda na to, że w ogóle nie wejdą do Polski, jeśli klimat polityczny pozostanie niepewny i nie chodzi tu bynajmniej o sytuację na ich rodzimym rynku, czyli Wielkiej Brytanii po Brexicie.

REIT-y po polsku, czyli problem słabego zaufania

Z mieszaną reakcją rynku spotkały się plany uchwalenia ustawy umożliwiającej tworzenie tzw. polskich REIT-ów, czyli publicznych funduszy nieruchomości komercyjnych. Ich powstanie zakłada program budowy polskiego kapitału wicepremiera i ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego. Wicepremier życzyłby sobie, aby PFN-y były notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych, a ich minimalny kapitał początkowy plasował się na poziomie 25 mln złotych. Publiczne fundusze nieruchomości inwestowałyby zarówno w spółki komercyjne, jak i nieruchomości mieszkaniowe. Zarówno one, jak i powołane przez nie spółki celowe byłyby zwolnione z podatku CIT, natomiast na samą dywidendę byłby nałożony 19-procentowy podatek od kapitałów pieniężnych. Na dywidendę miałoby być poświęcane minimalnie 70 proc. zysków. – Założenia te mogą wyglądać dobrze na papierze, ale zobaczymy, jak będą działa w praktyce, kiedy ustawa wejdzie w życie. Na slajdach w Power Poincie można sobie zakładać, że osoby prywatne w Polsce mają 700 mld złotych oszczędności, które tylko czekają, by zainwestować je w nieruchomości. Tylko że inwestorzy indywidualni wcale nie muszą być zainteresowani polskimi REIT-ami ze względu na duże ryzyko polityczne. Są to struktury stworzone z myślą o OFE, a inwestorzy indywidualni zakładają, że prędzej czy później OFE i tak zostaną znacjonalizowane. Na podobnym niskim poziomie kształtuje się dziś również zaufanie do giełdy – komentował rządowe plany Radosław Świątkowski, prezes zarządu REINO Partners. Większym optymistą był Mariusz Stawiarczyk, partner w kancelarii prawnej Radzikowski, Szubielska i Wspólnicy: – Stworzenie ram prawnych to dopiero początek. Nie możemy się oszukiwać, ze gdy ustawa wejdzie w życie, ludzie rzucą się na REIT-y. Powszechne doświadczenia z obywatelskiego inwestowania w nieruchomości, czyli poprzez fundusze zamknięte nieruchomości są nienajlepsze. Dużym wyzwaniem będzie przekonanie ludzi do tego, że jest to bezpiecznie, początki nie będą na pewno łatwe. Ale jeśli pierwsze REIT-y odniosą sukces, wszystko potoczy się na zasadzie kuli śnieżnej.