Rozmowa z Teresą Mokrysz, właścicielką grupy firm Mokate - producenta kawy rozpuszczalnej i herbaty, zaliczonego przez jeden z dzienników ekonomicznych do 200 najbardziej innowacyjnych polskich firm.

Podstawowym bodźcem do przygotowania strategii dla firmy są ambicja prezesa i całego zespołu – podkreślał Igor Chalupie, partner zarządzający Icentis Polska podczas seminarium „Zagraniczna ekspansja polskich firm - zbędny luksus czy konieczność?" w czasie XXI Forum Ekonomicznego w Krynicy. Jakie strategie, Pani zdaniem, powinny obierać firmy w czasie i po obecnym kryzysie gospodarczym?
Nie znam jednej uniwersalnej recepty. Wszystko zależy od branży i skali prowadzonych przedsięwzięć. Zawsze jednak warto pilnować reżimu kosztów i szukać ciekawych okazji do przejęć.

Przejęcia w kryzysie?
Oczywiście. To doskonała sposobność, wiele firm zakończyło bardzo ciekawe programy inwestycyjne, wymieniły lub zmodernizowały park maszynowy czy wprowadziły nowe produkty. Niestety, zamiast dyskontowania efektów, okazało się, że na świecie szaleje kryzys i rynki nie są w stanie zaakceptować ceny oferowanych produktów. Które z racji poczynionych inwestycji muszą być wyższe. Wtedy warto ratować taką firmę.

Czy to znaczy, że w najbliższym czasie Grupa Firm Mokate może się powiększyć?
Niczego nie wykluczamy, ale też jesteśmy bardzo powściągliwi w podejmowaniu decyzji biznesowych. Pośpiech nigdy nie jest dobrym doradcą. Zwłaszcza, gdy mowa o inwestycjach kapitałowych. Jeżeli pojawi się dobra propozycja, będziemy się zastanawiać. Jednak nic na siłę.

Podczas tegorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy spierano się o sens polskich inwestycji zagranicznych. A Pani zdaniem, to zbędny luksus czy konieczność?
Uważam, że warto. Zwłaszcza wtedy, gdy faktycznie myśli się o rozwijaniu firmy. Od lat udowadniamy też, że sprzedawać można praktycznie w każde miejsce na świecie. Zawsze jednak należy brać pod uwagę koszty logistyczne. Strategia, którą Mokate realizuje od wielu lat, wymaga lokowania centrów produkcyjnych w naszej części Europy. Ten wybór okazał się optymalny dla firmy.

Podczas dyskusji krynickich, przedstawiciele wielu przedsiębiorstw podkreślali, że polskie firmy największe szanse na rozwój mają na rynkach naszego regionu; rynki zachodnie są już zagospodarowane...
Nie zgadzam się z tym. Jesteśmy bardzo zadowoleni z naszej sprzedaży na rynkach Unii Europejskiej. Na wielu z nich nie tylko znaleźliśmy interesującą niszę rynkową, ale też staliśmy się ważnym graczem rynkowym. A przecież w myśl często głoszonych teorii rynki te powinny być, jeżeli nie zamknięte, to zaledwie lekko uchylone dla naszych produktów. Wygrywamy na nich jakością, terminowością dostaw i wreszcie ceną. Zresztą, jestem przekonana, że polskie firmy tylko wtedy będą naprawdę silne, gdy będą obecne na rynkach zewnętrznych. Proszę popatrzyć na grupę „Nowy Styl”, czy Black Red and White, albo na Solaris Bus &Coach S.A, czy Spółdzielcza Mleczarnia Spomlek z Radzynia Podlaskiego. Myślę, że dla polskich przedsiębiorców nie ma zbyt trudnych barier do pokonania.

Zdaniem wicepremiera Waldemara Pawlaka, dla rozwoju polskiego i generalnie europejskiej gospodarki, niezbędne jest stworzenie wspólnego obszaru gospodarczego państw, UE oraz krajów Partnerstwa Wschodniego. Zgadza się Pani z tym poglądem?
Zdecydowanie tak. Taki Wspólny Obszar Gospodarczy opierałby się na trzech swobodach: przepływu kapitału, usług i dóbr. Firmy z krajów partnerskich uzyskałyby w ten sposób dostęp do 180 milionów konsumentów Wspólnoty, a przedsiębiorstwa unijne mogłyby rozwijać działalność na chłonnych rynkach Europy Wschodniej. To był miód, teraz łyżka dziegciu. Musimy jednak pamiętać, że rynki te są mało stabilne. A to oznacza, że każda inwestycja i kontrakt muszą być starannie monitorowane. Ale to nie jest wyzwanie, z którym nie moglibyśmy sobie poradzić.